Czy można powiedzieć, że kolejne marzenie Bartosza Sufy zostało spełnione?
Bartosz Sufa (drugi trener bielskich siatkarek i asystent trenera reprezentacji Polski – Stefano Lavariniego): Można tak powiedzieć! Jako zawodnik na pewno o tym marzyłem. Nie udało się zagrać na igrzyskach olimpijskich, ale mój udział w igrzyskach w Paryżu, jako członek sztabu szkoleniowego to też jest coś, co można uznać za spełnienie marzenia. Pewnie trochę inaczej czuje się człowiek będąc sportowcem-olimpijczykiem niż trenerem-olimpijczykiem, ale akurat ja nie mogę tego porównać. Trzeba zapytać tych, którzy byli olimpijczykami w obu rolach.
Sam udział w igrzyskach, pobyt w wiosce olimpijskiej to pewnie coś, czego nie da się porównać z niczym innym w sporcie. Tymczasem Ty wiesz już jak to jest, a przecież twoja trenerska kariera jest dopiero na początku.
Trzeba przyznać, że miałem dużo szczęścia i znalazłem się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie. Kończąc granie w siatkówkę nie przypuszczałem, że za kilka lat wyląduję na igrzyskach. Tym bardziej, że wtedy nie za bardzo miałem jeszcze pomysł na siebie. Tymczasem po czterech latach w BKS BOSTIK ZGO Bielsko-Biała i dwóch latach w kadrze, znalazłem się na największej sportowej imprezie, jaką są igrzyska. To świetne uczucie.
A kiedy poczułeś, że przed Tobą udział w tak wyjątkowej imprezie?
Pierwszy raz podczas ślubowania w Warszawie. Wówczas dotarło do mnie, że razem z całą reprezentacją jadę na bardzo poważną imprezę. Drugi raz, gdy pojawiliśmy się w hali i zobaczyłem ten charakterystyczny napis „Paryż 2024”. Poczułem, wtedy że uczestniczę w czym wyjątkowym. Widziałem to też na twarzach bliskich, znajomych, czy osób z klubu. Dla nich mój udział w igrzyskach też był czymś wyjątkowym. Kiedy sobie to wszystko uświadomisz to czujesz dumę, ale też wzruszenie.
Na początku sezonu reprezentacyjnego kilka siatkarek BKS BOSTIK ZGO miało szansę na wyjazd do Paryża, bowiem w szerokim składzie znalazły się Julia Nowicka i Joanna Pacak oraz Paulina Damaske (odchodząca wówczas z bialskiego klubu) czy Julita Piasecka, która podpisała kontrakt w Bielsku-Białej. One jednak do Paryża nie pojechały. Byłeś więc klubowym „jedynakiem” na igrzyskach.
Tak i nawet to trochę odczuwałem (śmiech). Wiedziałem, że wiele osób z naszego środowiska trzymało za mnie kciuki i że też przeżywały ten mój udział w igrzyskach. Cieszę się, że był w Paryżu taki delikatny bielski akcent. Warto tutaj dodać, że moja rola w kadrze jest specyficzna, bo nie jeżdżę z nią na wszystkie zawody. Byłem na zeszłorocznych Mistrzostwach Europy i kwalifikacjach do Igrzysk Olimpijskich, ale podczas wyjazdów na Ligę Narodów jestem w Szczyrku, gdzie trenujemy z tymi siatkarkami, które nie znalazły się w grupie, która wyjechała na dany turniej Ligi Narodów. Dzięki temu trener Stefano Lavarini cały czas ma do dyspozycji większą liczbę siatkarek i w każdej chwili może z nich skorzystać.
A jak wyglądał twój standardowy dzień na igrzyskach?
Mój dzień zaczynał się trochę wcześniej niż zawodniczek, bo razem z czterema innymi członkami sztabu byliśmy poza wioską olimpijską. Dzień zaczynaliśmy więc śniadaniem w hotelu, później dwa przystanki autobusem, dwa przystanki metrem (dzięki specjalnej karcie ze środków transportu publicznego mogliśmy korzystać za darmo) i krótki marsz do wioski. By do niej wejść trzeba przejść procedury bezpieczeństwa podobne, jak te na lotnisku. W wiosce olimpijskiej spędzaliśmy cały dzień, wyjeżdżaliśmy tylko na trening lub na mecz. W wiosce też przygotowywaliśmy się na każdy następny mecz od strony taktycznej lub ćwiczyliśmy na siłowni, do której mieliśmy dostęp. Był też czas na odpoczynek, ale ponieważ ja nie miałem pokoju w wiosce, więc trzeba było sobie znaleźć jakiś leżak czy inną pufę, by trochę się zrelaksować. Do hotelu wracaliśmy późnym wieczorem. Muszę przyznać, że Francuzi bardzo fajnie się spisali pod względem organizacyjnym. Miasto żyło igrzyskami i było to widać na każdym kroku. Dla nas obcokrajowców też było sporo udogodnień, tak by dotrzeć na interesujące nas areny jak najszybciej.
Czy widziałeś starty naszych reprezentantów w innych konkurencjach?
Prawdę mówiąc nie było na to czasu, bo wszyscy chcieliśmy jak najlepiej przygotować się do kolejnych spotkań. Udało się raz na moment wyskoczyć pod Wieżę Eiffla, gdzie swoje mecze rozgrywali siatkarze plażowi. Akurat wówczas Polacy grali z przedstawicielami gospodarzy – Francuzami, więc był pełny stadion ludzi. To było kapitalne widowisko i świetne miejsce, tym bardziej, że był już wieczór, a wszystko było pięknie oświetlone. Fajnie było to zobaczyć.
Swój udział na igrzyskach zakończyliście w ćwierćfinale. To duży sukces, bo przecież polskich siatkarek nie było na igrzyskach od wielu lat. Trudno się jednak oprzeć wrażeniu, że apetyty były większe…
Biorąc pod uwagę to, co powiedziałeś, czyli ten brak doświadczenia na igrzyskach to myślę, że ten ćwierćfinał to jest sukces. Pozostał niedosyt, ale chyba bardziej niż odpadnięcie w ćwierćfinale boli to, że my w tych dwóch ostatnich meczach przegrywaliśmy bardzo wyraźnie. Brazylia i Stany Zjednoczone przygotowały na igrzyska kapitalną formę i było widać, że mają nad nami dużą przewagę. Daliśmy z siebie wszystko i to na pewno będzie procentować w przyszłości.
Myślisz już o kolejnych igrzyskach? Chciałbyś znów poczuć atmosferę igrzysk?
Chciałbym, chociaż zdaję sobie sprawę, że przed nami cztery lata ciężkiej pracy. Wierzę jednak, że do Los Angeles też się zakwalifikujemy i będziemy tam mogli spełnić kolejne marzenie: medal igrzysk olimpijskich. Reprezentacji siatkarzy to się udało, choć czekali na to wiele lat. Mam nadzieję, że dziewczyny osiągną to szybciej!
Czy po tak wielkiej imprezie, jaką są igrzyska, trudno się wraca do szarej, klubowej rzeczywistości?
(śmiech) Miałem tydzień urlopu, pojechaliśmy z rodziną trochę odpocząć, bo bardzo już tego potrzebowałem. Ale po tygodniu wróciłem do treningów w klubie, gdzie wcale szaro nie jest, a nawet wszystko od jakiegoś czasu nabiera pięknych barw. Co mogę powiedzieć? To mój klub! I muszę przyznać, że tęskniłem!